MND Curve - test bieżni crossfitowej

Bieżnia MND Curve  – opinia

Jeśli oglądaliście moją relację z targów ISPO 2018, to wiecie że szukałem tam bieżni beznapędowych, ale znalazłem tylko markowy, drogi sprzęt. Kilka tygodni później udało mi się dotrzeć do producenta wytwarzającego podobne produkty, ale w wersjach niemarkowych i znacznie tańszych Minolta Fitness.

 

Montaż jest prosty i wszystko raczej pasuje do siebie, ale jakość nie rozpieszcza. Elementy plastikowe są akceptowalne, ale delikatne. Malowanie proszkowe średnie, raczej cienkie. Gdzieniegdzie od razu widać delikatny nalot korozji. Na dole z przodu chyba powinna być jakaś dodatkowa osłona i bieżnia robi wrażenie, jakby czegoś jej brakowało.

 

Konstrukcja robi wrażenie solidnej i sama waga – 160kg zapewnia stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Użytkownik jest zabezpieczony poręczami z przodu i po bokach. Poręcze tworzą z przodu uprząż, w rodzaju homonta, za które można się zaprzeć w celu pchania. Homonto jest średnio wygodne i trochę zeszło mi z przyzwyczajeniem się do niego. Zakładam, że doczucia użytkowników o różnym wzroście mogą być zróżnicowane, bo uprząż nie ma regulacji.

 

Konsola praktycznie nie istnieje. Mikroskopijny wyświetlacz z jednym przyciskiem pokazuje dane oderwane od rzeczywistości. Lepiej, żeby go w ogóle nie było. 

Oczywiście nie mogłem się powstrzymać przed rozkręceniem pokładu i zajrzeniem do środka. Tak to wygląda od wewnątrz.

Nie ma tu nowych niesamowitych technologii ani zaawansowanych systemów, natomiast przy tak dużej ilości łożysk i włożonym nakładzie pracy, jestem w stanie usprawiedliwić wysoką cenę. Pod pokładem sporo się dzieje i zrobienie takiego systemu, który miał by się sprawdzać w miarę dobrze wymagało by skrupulatności, dobrych narzędzi i fachowej wiedzy. Jakość wykończenia nie przekonuje mnie co do tego, czy bieżnia MND, fachowców z taką wiedzą zatrudnia. Na łbach śrub widoczny rdzawy nalot, w nowym egzemplarzu.

Bieżnia zakrzywiona nie ma silnika i jej praca jest możliwa dzięki zakrzywieniu pokładu. W ten sposób grawitacja pomaga poruszać powierzchnią biegową. Zbliżając się do przodu bieżni stajemy wyżej a przyciąganie ziemskie ściąga nas do dołu i przy okazji do środka, który jest niżej. Biegnąc, biegniemy cały czas trochę pod górkę. Stając bardziej z tyłu, który też jest wyżej niż środek, zwalniamy, do całkowitego zatrzymania. Co oczywiste powierzchnia biegowa porusza się tylko w jednym kierunku. Celowo używam sformułowania „powierzchnia biegowa”, bo nie ma tu pasa, tylko segmentowany pokład z poprzecznych aluminiowych przekładek, pokrytych grubą gumą. Pod segmentami są łożyska, które umożliwiają cały ruch. Tyle z teorii. Warto dodać że łożysk jest ponad sto.

 

Jak się tego używa?

Bardzo prosto. Idziesz, a powierzchnia ucieka spod nóg. Przyspieszasz i powierzchnia szybciej ucieka. Bieżnia sama dostosowuje się to tempa użytkownika. Na początku jest dziwnie, później staje się to bardzo naturalne. Bieganie samo w sobie jest trochę cięższe niż w bieżni elektrycznej i bardziej angażuje łydkę i mięsień dwugłowy uda. Ruch jest naturalny, ale jakby bardziej męczący, możliwe że dlatego że cały czas biegnie się delikatnie pod górkę. W celu uzyskania zmiany oporu, przednia rolka bieżni ma koło zamachowe. Koło daje kontrolę obciążenia, ale obciążenie też generuje. Testy biegaczy amatorów, maratończyków i ultra maratończyków pokazały, że pasjonaci biegania lepiej czują się na zwykłej bieżni. Dobrze natomiast sprawdza się w rehabilitacji i nauce biegania po kontuzjach, bo wymaga i narzuca poprawną technikę biegu bardziej niż zwykła bieżnia.

 

Twardość.

W porównaniu do bieżni elektrycznych jest bardziej twardo. Jest lepiej niż na betonie czy asfalcie, ale mogło by być trochę bardziej miękko. Wynika to z metalowych segmentów biegowych. Jakiejkolwiek amortyzacji brak.

 

Obciążenie i pchanie.

Ponieważ system jest wyposażony w hamulec magnetyczny, można sterować oporem za pomocą dźwigni. Jakość wykonania dźwigni pozostawia wiele do życzenia. Dodając oporu, powierzchnia biegowa jest trudniejsza do ruszenia. Trzeba stawiać większe kroki a w pewnym momencie się zaprzeć i zacząć pchać. I tu dopiero zaczyna robić się bardzo ciekawie i to jest największy atut tej maszyny. Zapierając się na poręczach przednich i dodając obciążenia możemy przeprowadzić trening pchania w bardzo kontrolowanych warunkach, na ograniczonej przestrzeni. Warto tu dodać, że w trakcie pchania ciało układa się zachowując odpowiednie ustawienie naturalnych krzywizn kręgosłupa. Skracając całą teorię do minimum, możemy zrobić bardzo intensywny i jednocześnie bezpieczny trening np. interwał HIIT w najbezpieczniejszy możliwy sposób. Nie musimy znać tajemnych technik, nie potrzebujemy trenera, możemy się bezmyślnie zmęczyć i będzie to miało dobry efekt.

Sled - sanki crossfitowe stają się zbędne, przy posiadaniu crossfitowej bieżni.

 

W zestawie nie ma szelek, które można by podpiąć do poręczy, ale montaż nie będzie trudny i otworzy nowe opcje treningowe.

 

Awaryjność.

Mówi się, że nie ma się tu co popsuć. Różne głupoty słyszałem i bezawaryjność czegokolwiek jest jedną z nich. W tej bieżni nie zepsuje się silnik ani siłownik, ani nie trzeba jej smarować, ale każdy segment jest wielokrotnie łożyskowany i zakładam, że prędzej czy później, jakieś czynności serwisowe będą wymagane. Moja po kilku dniach zaczęła pracować dziwnie głośno i pas biegowy przesunął się mocno w bok. Nie bardzo wiadomo też, jak o taki sprzęt dbać. W jednym z testowanych egzemplarzy pas przesunął się do boku tak daleko, że trzeba go było wyregulować.

 

Głośność.

Wszystkie testowane sztuki są głośne, głośniejsze od zwykłych elektrycznych bieżni. Nie wiadomo, czy jest to kwestia konstrukcji, czy samych łożysk, ale w porównaniu do Technogyma, Woodwaya i nawet Speedfita jest znacznie głośniej. Skoro przy tym porównaniu jesteśmy, to przy wyżej wymienionych MND Curve wypada najsłabiej. Zarówno pod kątem wykonania, jak i kultury pracy Curve Minolta Fitness mocno odstaje i jedyne co go ratuje, to cena.

 

Czy warto?

6000zł za bieżnię, to sporo. Za tyle można mieć bardzo dobrą elektryczną bieżnię domową, tanią bieżnię lekką - komercyjną, pół bieżni Speedfit, jedną trzecią bieżni Woodway lub ćwierć bieżni Skillmill. Ponieważ lubię biegać, do domu wybrał bym zwykłą bieżnię elektryczną.

Duże kluby najpewniej postawią na Technogyma Skillmill lub Assaulta i to jest sprzęt, który bardziej bym polecał, bo uważam, że warto dopłacić do sprawdzonych urządzeń.

 

MND Curve 1.0 jest moim zdaniem nie najgorszą opcją dla małych sal crossfitowych z indywidualnym podejściem do klienta. Tam gdzie zajęcia odbywają się 1 na 1 i bieżnie nie są katowane po kilka godzin dziennie, codziennie. Tam budżetowa wersja bieżni bez silnika może sprawdzić się dobrze. W rękach dobrego trenera jest idealnym narzędziem tortur, które w bezpieczny sposób pomaga spalać tłuszcz, wyrabiać kondycję i siłę. Nie jest to creme de la creme, ale można na nim zrobić świetny trening za małą kasę. Do intensywnego użycia polecam solidniejsze urządzenia.

 

Minolta Fitness MND:

http://en.mndfit.com/index.html

-Cezary 2018